Mam ostatnio okazję poznawać od wewnątrz funkcjonowanie centralnej jednostki administracji rządowej afiliowanej przy jednym z ministerstw, powołanej do realizacji projektów systemowych z funduszy unijnych. To doświadczenie zwróciło moją uwagę na pewien charakterystyczny rys mentalności sporej grupy ludzi związanej z ich podejściem do wykonywanej pracy. I niestety, to mentalne schorzenie (o którym niżej) nie jest właściwe jedynie pracownikom instytucji publicznych.
Moje dotychczasowe doświadczenie zawodowe kształtowało się dotychczas zasadniczo w dwóch środowiskach: młodych, niezależnych, ambitnych ludzi aspirujących do stania się przedsiebiorcami tzw. pełną gębą (nazwijmy ich umownie startupowcami) oraz działaczy organizacji pozarządowych, równie energicznych i kreatywnych, lecz nastawionych bardziej idealistycznie. Niedawne zderzenie ze światem osób pracujących w charakterze urzędników państwowych uświadomiło mi, że są ludzie, których podejście do wykonywanych obowiązków może być radykalnie odmienne. I jednocześnie uświadomiłem sobie, że to nie tylko sektor publiczny, ale znaczna część społeczeństwa pracuje według modelu, który mogę określić jako niezbędne minimum.
Czym jest niebędne minimum? To wykonywanie swojej pracy nie w najlepszy możliwy sposób, ale praca ukierunkowana na rezultaty na najniższym akceptowalnym poziomie, pozwalającym uniknąć problemów. Po pierwsze działa tutaj motywacja negatywna - unikanie problemów (ochrona własnych czterech liter). Zaangażowanie sprowadza się do fetyszyzacji samej obecności w miejscu pracy i nie odbiegania od ogólnie przyjętej normy. Na porządku dziennym jest postrzeganie pracy jako źródła pieniędzy, dla których robimy rzeczy, których tak naprawdę nienawidzimy, i których sensu nie rozumiemy. Praca zostaje sprowadzona w ten sposób do sprzedawania swojego czasu za pieniądze. Taka praca nie daje satysfakcji, jest pozbawiona poczucia sensu, a lojalność pracownika względem pracodawcy w zasadzie nie istnieje.
Osobiście nie lubię pracować dla pieniędzy. Miałem okazję się kilkakrotnie przekonać, że pieniądze nie są substytutem poczucia sensu tego, co robię, poczucia wartości dodanej generowanej klientom/beneficjentom, poczucia tworzenia pożytecznych rozwiązań, kształtowania rzeczywistości wokół siebie, poczucia możliwości zmianienia świata na lepsze. To wartości zewnętrzne, czyli oddziaływanie jakie wywieramy poprzez pracę na otoczenie zewnętrzne.
Drugim ważnym aspektem są wartości wewnętrzne, czyli związane z funkcjonowaniem wewnątrz struktury jaką jest nasze miejsce pracy. Do tych wartości możemy zaliczyć atmosferę w firmie, stopień rozwojowości projektów, pracę z osobami, których wiedza, umiejętności i postawy są dla nas cenne, są źródłem inspiracji, pozwalają na zachodzenie procesu uczenia się. I o ile każde niemal środowisko pracy tworzy więzi i integruje, stymuluje pewne zachowania społeczne, o tyle w warunkach daleko posuniętej formalizacji zarządzania, struktur biurokratycznych, organizacji pracy wokół działań nie generujących wartości, ale skupiających się na zapewnianiu zgodności (np. z normami prawnymi, zarządzeniami wewnętrznymi, proceurami instytucji kontrolnych), aspekt pierwszy - wartości zewnętrzne - realizowany jest w stopniu ułomnym. To czyni taką pracę męczącą i frustrującą.
Nie tylko formalizacja i biurokracja zabija sens, prowadząc do patologii, w której zaczynamy postrzegać nasze miejsce pracy jako rodzaj więzienia; prowadzi do tego również oderwanie od warunków rynkowych, brak dostrzegania powiązania własnej roli z uwarunkowaniami prowadzonego biznesu. Świadomość biznesowa jest zazwyczaj silna wśród właścicieli, zarządów i personelu zaangażowanego bezpośrednio w pracę z klientem. W innych obszarach (głównie administracyjnych, czyli nie-operacyjnych) klienta (szeroko rozumianego odbiorcę naszych usług) często postrzega się jako zło konieczne, źródło probelmów, a nie źrodło przychodów i żywiciela firmy. Natknąłem się ostatnio na statystyki, według których w korporacjach tylko ok. 5-10% pracowników jest zaangażowanych w kontakty z klientami.
Ta dysfunkcja to brak zrozumienia modelu biznesowego i niechęć do myślenia w skali makro, niechęć do postrzegania siebie jako elementu systemu, który współprzyczynia się do powodzenia całości i odnosi korzyści dzięki jego pomyślnemu rozwojowi. To myślenie w kategorii trybika w maszynie, przesiąkniętego defetyzmem, który swoją rolę uważa za mało znaczącą, a zastane warunki instytucjonalne za dane z góry raz na zawsze. Taka postawa generuje brak woli inicjowania zmian, wychodzenia przed szereg, wpływania na kierunek, w którym podążamy, brak myślenia innowacyjnego. To myślenie subiektywne i egoistyczne - w kategoriach postrzegania własnego, wąsko pojętego interesu, to myślenie w kategoriach, które najlepiej oddaje pytanie: co ja z tego będę miał?
Ta dysfunkcja to brak zrozumienia modelu biznesowego i niechęć do myślenia w skali makro, niechęć do postrzegania siebie jako elementu systemu, który współprzyczynia się do powodzenia całości i odnosi korzyści dzięki jego pomyślnemu rozwojowi. To myślenie w kategorii trybika w maszynie, przesiąkniętego defetyzmem, który swoją rolę uważa za mało znaczącą, a zastane warunki instytucjonalne za dane z góry raz na zawsze. Taka postawa generuje brak woli inicjowania zmian, wychodzenia przed szereg, wpływania na kierunek, w którym podążamy, brak myślenia innowacyjnego. To myślenie subiektywne i egoistyczne - w kategoriach postrzegania własnego, wąsko pojętego interesu, to myślenie w kategoriach, które najlepiej oddaje pytanie: co ja z tego będę miał?
I dla mnie ta nieumiejętność, czy raczej niechęć do myślenia strategicznego, przyjmowania innych punktów widzenia, poszerzania horyzontów poza krąg własnych korzyści/potencjalnych problemów jest poważnym problemem społecznym. Jeśli pracownicy będą myśleli tylko o własnej wypłacie, o tym jak najmniej się napracować i nie narazić szefowi, a dyrektorzy o tym, jak nie zwracać na siebie uwagi, żeby lepiej chronić własny stołek, to do niczego nie dojdziemy. Jak chcemy z takimi postawami zmieniać świat, wytyczać nowe paradygmaty, stawać się inspiracją dla innych? Jak bez kapitału zaufania społecznego chcemy mieć odwagę do innowacji?